czwartek, 17 grudnia 2015

Recenzja #10 Dżihad Butleriański


Tytuł: Dżihad Butleriański
Autorzy: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Przekład: Andrzej Jankowski
Wydawnictwo: Rebis

Prequel klasyki


W 1965 roku Frank Herbert napisał Diunę, jedno z największych dzieł fantastycznych, dzisiaj już zaliczane do klasyki. Po sukcesie opowieści o pustynnej planecie Arrakis popełnił kilka kontynuacji losów wykreowanego przez siebie wszechświata. Po śmierci Herberta na popularności cyklu skorzystał jego syn, który wraz z Kevinem J. Andersonem postanowili kontynuować dzieło i opisywać uniwersum Diuny. W książkach kontynuatorów znaleźć można opowieści o wielkich rodach i organizacjach obecnych we wszechświecie wykreowanym przez Franka Herberta. Zabrali się także za genezę sytuacji politycznej i niechęci do maszyn, jaką widzimy w Diunie. Przed przystąpieniem do lektury słyszałem wyłącznie niepochlebne opinie, twierdzące że syn Franka Herberta sięga tylko po pieniądze, korzystając z popularności uniwersum Diuny. Byłem nastawiony negatywnie, ale podczas czytania Dżihadu trochę zmieniło się moje myślenie o tej książce.

Ludzkość kontra maszyny


Władzę w Starym Imperium, które w wyniku wieloletniego dobrobytu popadło w stagnację, przejmuje grupa ludzi. Przyjmują oni imiona po antycznych bogach i herosach, dzielą zamieszkałe planety pomiędzy siebie, wykorzystując sztuczną inteligencję utrzymują swoje rządy. Niestety pozwalają sztucznej inteligencji na za dużo i wymyka się ona spod ich kontroli, niewoląc wiele światów i zabijając wielu ludzi. Przeciwko nim staje Liga Szlachetnych, sojusz planet, który powstał po upadku Starego Imperium i który nie ugiął się pod naporem sił Agamemnona, człowieka który stał na czele przewrotu w Starym Imperium, a potem przed maszynami i ich dowódcą, Omniusem. Jest też trzecia strona konfliktu, grupy zensunnitów, rozsiane po różnych planetach galaktyki, starające się żyć w pokoju z dala od wojny ludzi z maszynami.

Inteligencja nie taka inteligentna


Nie moge pozbyć się wrażenia że sztuczna inteligencja w tej książce nie jest zbyt inteligentna. Omnius, kontrolujący kilka planet, mający właściwie nieograniczony zasoby, posługuje się ludzkimi niewolnikami. I używa ich do budowy pomników Agamemnonowi i jego zaufanym ludziom, którzy porzucili swoje ciała i jako mózgi przytwierdzone do mechanicznych ciał, żyją u boku maszyn i przyjmują miano cymeków. Dodatkowo Omnius nie może się ich pozbyć, bo podczas przejmowania władzy w Starym Imperium wgrali coś w jego oprogramowanie, coś w stylu, że nie może zniszczyć swoich twórców. Czy komputer rządzący kilkoma planetami nie mógłby jakoś tego nadpisać?

Arrakis wciśnięta na siłę


Mamy tu opisaną historię protoplastów wielkich rodów, Atrydów i Harkonnenów, a także początki handlu przyprawą z Arrakis. Nie mogę pozbyć się wrażenia że jest to ukazane w tej książce na siłę, wątek pustynnej planety nie pasuje do walki ludzkości z robotami, nic nie wnosi do głównego wątku fabularnego. Gdyby zmienić nazwiska głównych bohaterów i zrezygnować z rozdziałów odbywających się na pustynnej planecie, nie można byłoby w żaden sposób połączyć Dżihadu Butleriańskiego z Diuną. Lecz może to i dobrze, w końcu każdy pisarz powinien mieć swój własny styl, a przedstawiona historia walki ludzkości z maszynami jest zręcznie przedstawiona.

Różne od oryginału


Jest to literatura całkowicie inna niż Diuna. Nie ma tu tak wielkich intryg, jest też nieco płytsza fabularnie, nie skłania do przemyśleń. Książka jest jednak napisana sprawnie, dobrze się ją czyta i poznaje historie buntu ludzkości i ich walce przeciwko maszynom. Lecz reklamowanie tej powieści nawiązaniami do oryginalnej Diuny jest według mnie skokiem na kasę, Brian Herbert i Kevin J. Anderson mogli zrobić z tego własny cykl, luźno nawiązujący do dziejów Arrakis.

Ocena książki: 4/6

czwartek, 3 grudnia 2015

Recenzja #9 Inferno


Tytuł: Inferno
Autorzy: Dan Brown
Przekład: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: Sonia Draga

Robert Langdon na tropie


Dan Brown nie jest pisarzem potrafiącym zaskoczyć czytelnika, który przeczytał choćby dwie jego książki. Z taką myślą rozpocząłem czytanie Inferna i jego lektura nie zmieniła za bardzo mojego nastawienia. Mamy tu wszystko na co mogliśmy natrafić czytając wcześniejsze książki o Robercie Langdonie. Wykładowca akademicki musi uratować świat, rozwiązując łamigłówki związane z dziełami sztuki i zapomnianymi już symbolami. Oprócz tego, przez związane z dziedzictwem kulturowym ludzkości miasto będzie go ścigać potężna organizacja. Obecny będzie oczywiście także zwrot akcji, dotyczący lojalności towarzysza Langdona lub osoby mu pomagającej. Jestem zdania że popularność książek Dana Browna opiera się w głównej mierze na kontrowersyjnym temacie, który jest tłem przygód specjalisty od symboli. Motywy takie jak historia Kościoła Katolickiego, przedstawiona w dość swobodny sposób, czy kwestia przeludnienia Ziemi, przyciągają czytelników różnych gatunków literatury.

Tajemnica do rozwikłania


Profesor Robert Langdon budzi się w szpitalu, odkrywa na swoim ciele ranę postrzałową, dodatkowo ma amnezje, nie pamięta wydarzeń z ostatnich dwóch dni. Znajduje się we Florencji, nie pamięta jak się tam znalazł, ani także dlaczego znajduje się w miejscu oddalonym o siedem tysięcy kilometrów od lokalizacji, w której, zgodnie z harmonogramem jego zwyczajnego życia, powinien się znajdować. Jego pobudce w szpitalu towarzyszy także wizyta nasłanej na niego zabójczyni, pragnącej dokończyć dzieła. Langdon oczywiście jej ucieka, z pomocą lekarki, Sienny Brooks, opuszcza lecznicę i rozpoczyna walkę o swoje życie. Przekonany, że jego rząd chce jego śmierci, a także że jego jedyną sojuszniczką jest Sienna, rusza odkryć tajemnicę Mapy Piekła Botticelliego, którą wyświetla tajemniczy rzutnik znaleziony przez Roberta w swojej kieszeni.

Od zabytku do zabytku


Mamy tu bieganie od wskazówki do wskazówki, od miejsca do miejsca, w każdym kolejnym punkcie Langdon podczas przebłysków inteligencji błyskotliwie rozwiązuje kolejne tajemnice, dzięki czemu może kontynuować swoją podróż po zabytkowych miejscach. I tu niestety autor wprowadził zbyt dużo opisów słynnych budowli i dzieł sztuki. Można powiedzieć że niektóre miejsca książki są jakby żywcem przepisane z przewodnika po zabytkach Florencji, zawierają one bowiem informacje o architekcie lub malarzu, krótkiej historii danego miejsca lub obrazu, a także dokładny opis antyku. Z jednej strony jest to jakieś przybliżenie kultury europejskiej, ale zajmuje to wiele miejsca i znacznie spowalnia akcję książki. Charakterystyka Wrót Raju Ghibertiego to jedna strona nic nie wnoszącego do fabuły sprawozdania z historii pewnej bramy.

Profesor kontra reszta świata


Po odkryciu że ktoś poluje na jego życie, Langdon twierdzi że nie ma do kogo zwrócić się o pomoc, że znajduje się w obcym miejscu i jest zdany wyłącznie na siebie. Nie zgadza się to z dalszą częścią książki, w której to widzimy że łączy go przyjaźń z dyrektorem Il Duomo, Ignaziem Busoni. Robert jest także podziwiany przez jego przewodnika po Hagia Sophii w Konstantynopolu, znalazłoby się więc pewnie wiele osób które byłyby skłonne pomóc profesorowi i udzielić mu schronienia. Jest przecież znanym specjalistą od symboli, którego książki tłumaczone są na wiele języków i sprzedawane są w wielu krajach.

Byle do końca


Dużym plusem książki jest fakt, że napisana jest prostym językiem, mimo wspomnianych przeze mnie wstawek o zabytkach da się przez to przebrnąć. Trzyma w napięciu, szczególnie zapadła mi w pamięć końcówka, było to coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Niestety, powieść zawiera w sobie zbyt przekombinowaną fabułę. Podczas kilku stron czegoś, co w zamierzeniu autora miało być chyba wyjaśnianiem, trochę się pogubiłem, a co dopiero profesor Langdon, po swojej amnezji i bieganiu po Florencji. Być może fabuła przeniesiona do kin będzie się lepiej prezentowała, bo moim zdaniem jest to książka przeciętna.

Ocena książki: 3,5/6


niedziela, 15 listopada 2015

Recenzja #8 Para w ruch


Tytuł: Para w ruch
Autor: Terry Pratchett
Przekład: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Dysk po raz czterdziesty


Świat Dysku jest obszerny. Pratchett napisał czterdzieści jeden powieści, których akcja rozgrywa się na dysku, spoczywającym na grzbietach czterech słoni, które z kolei stoją na skorupie wielkiego żółwia A’Tuina, płynącego przez przestrzeń kosmiczną. Na oczach czytelników świat zawarty na kartach książek ewoluuje, dokładane do niego są nowe miejsca, kolejnym rasom zostaje nadany status istot rozumnych i zostają zaliczane w poczet ludzi, a także zazwyczaj znajdują swoje miejsce w Straży Miejskiej. Pojawiają się i przemijają kolejne wynalazki, takie jak ruchome obrazki, azety, sekary, na zawsze zmieniając oblicze Dysku. Jeden z tomów dotyczy nawet gry w piłkę nożną. W czterdziestej książce opisującej dzieje Świata Dysku jesteśmy świadkami nastania czasu pary w Ankh-Morpork. Żelazne konstrukcje mknące po torach stają się codziennością. Jak na to reaguje ludność Dysku?

Para ujarzmiona


Dick Simnel, po tym jak jego ojciec zginął podczas próby ujarzmienia pary, postanawia dokończyć jego dzieło. Po pobraniu odpowiednich nauk, z suwakiem logarytmicznym w ręce i kaszkietem na głowie rusza zmienić świat. A właściwie w miejsce, w którym ten świat najłatwiej zmienić, czyli do Ankh-Morpork, miasta tolerancyjnego i gotowego na każdą zmianę. Znajduje osobę gotową sfinansować jego przedsięwzięcie, Harrego Króla, który w kolejowym biznesie widzi szansę na zmianę swojego wizerunku, kojarzącego się z jego „cuchnącą” firmą. Nowy wynalazek zauważa także lord Vetinari, Patrycjusz Ankh-Morpork, który wysyła Moista von Lipwiga, osobę zajmującą się już pocztą, mennicą i bankiem Ankh-Morpork, do pomocy w ulepszaniu kolejowego interesu. W międzyczasie pogarszają się nastroje krasnoludów w Uberwaldzie. Niektórzy z nich uważają iż przyszłość to coś co nie powinno nastąpić i w partyzanckich akcjach niszczą wieże sekarowe, które w ich mniemaniu są symbolem postępu. Grożą przy tym zdetronizowaniem obecnego krasnoludzkiego Króla, liberalnego w swoich poglądach, szanującego traktat z doliny Koom, zapewniający pokój z odwiecznymi wrogami krasnoludów- trollami. Po początkowych sukcesach higienicznej drogi żelaznej Vetinari zleca Moistowi zadanie z pozoru niewykonalne- poprowadzenie torów z Ankh-Morpork aż do Uberwaldu, w jak najkrótszym czasie.

Nowi i starzy


Mamy tu mieszankę iście wybuchową, Vimes współpracujący z Moistem na rozkaz Patrycjusza, nawet magowie z Niewidocznego Uniwersytetu mają tu chwilę dla siebie. Postacie są tu świetnie przedstawione, szczególnie wpadło mi w pamięć spojrzenie von Lipwiga na komendanta straży, zimnego i wyrachowanego, całkowite przeciwieństwo takiego komendanta, jakiego znamy z powieści skupiajacych swoją uwagę na straży miejskiej. Brakowało mi jednak Marchewy, całkiem spora akcja, najlepsi funkcjonariusze oddelegowani do jej zabezpieczenia, a tu brak jednego z najlepszych ludzi straży. Można to jedynie tłumaczyć tym, że ktoś musi pilnowac porządku w mieście. Ale dlaczego nie mógłby go pilnować ktoś mniej znany? Pojawiają się też nowe postacie, między innymi Dick Simnel, człowiek który poskromił parę. Jego prostoduszny charakter, ogromne umiejętności a także ambicje tworzą z niego, według mnie, jedną z najlepszych postaci obecnych w powieściach o Świecie Dysku.

Ale...Zawsze jest jakieś ale...


Noga podwinęła się tłumaczowi, na jednej ze stron, zamiast Harrego Króla, moim oczom ukazał się Harry King. Nie jest jakoś szczególnie przeszkadzające, jako że na problem z tłumaczeniem natrafiłem tylko raz, ale zapadło mi to w pamięć. Minusem są też przeskoki czasowe. Oczywiście, budowa wielu mil torów musi zająć wiele czasu, który ciężko przedstawić jakoś sensownie w powieści, ale Pratchettowi to po prostu nie wyszło. Rozpoczynamy budowę jednej z linii, by po kilkunastu stronach odkryć że połączenie między miastami jest już gotowe. Bez żadnych ostrzeżeń przeskakujemy nawet kilka tygodni. Na wzmiankę zasługuje kreacja postaci lorda Vetinariego, która odbiega od obrazu, jaki został zaserwowany czytelnikom w innych tomach Świata Dysku. Patrycjuszowi brakuje dawnej sprawności w kierowaniu ludźmi, widać że „zmiękł”, przed przeczytaniem tej książki nie pomyślałbym że mógłby się on tłumaczyć ze swoich poczynań przed jakąkolwiek postacią.

Dysk u kresu drogi


Jest to przedostatnia książka z cyklu Świata Dysku, jaką obdarzył świat Terry Pratchett. Niestety nie będziemy mogli obserwować dalszych zmian na Dysku. Nie wiem, jakie plany miał Pratchett na dalszy rozwój swojego największego dzieła, ale po drodze żelaznej może przyszłaby pora na samochody, samoloty, kolejne rasy stawałyby się częścią społeczeństwa Ankh-Morpork... A może nawet coś w rodzaju internetu, działające na zasadach jakiejś dziwnej magii? Nie dowiemy się tego, ale z drugiej strony może to i dobrze? Dysk przebył długą drogę od podróży Rincewinda po nieznanych krainach, do kolei i czasu pary. Kolejne nowości w tym świecie mogłyby zepsuć jego pierwotny, magiczny klimat, opierający się na magii i baśniowych stworach.

Ocena książki: 5/6

"Moist von Lipwig kiedyś zajmował się ciężką pracą, ale nie widział dla niej przyszłości. Potrafił jednak patrzeć na nią godzinami, oczywiście pod warunkiem że wykonywał ją ktoś inny."  Para w ruch, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014, strona 26

niedziela, 8 listopada 2015

Recenzja #7 Długa Ziemia

Jako że przeczytałem Długą Ziemię, Długą Wojnę i Długi Mars w ciągu tygodnia, a także biorąc pod uwagę fakt że wszystkie trzy książki liczą nieco ponad tysiąc stron, postanowiłem zrobić jedną recenzję do wszystkich trzech części, stanowiących pewnego rodzaju całość. Oprócz nich do cyklu zalicza się niewydana jeszcze w Polsce The Long Utopia.

Tytuł: Długa Ziemia, Długa Wojna, Długi Mars
Autorzy: Terry Pratchett, Stephen Baxter
Przekład: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Podróż w nie tak całkiem nieznane


Terry Pratchett to geniusz. Nie natrafiłem na żadną jego książkę o której mógłbym powiedzieć (lub napisać) że jest słaba, a przeczytałem ich około czterdziestu. Stephena Baxtera przed zapoznaniem się z treścią Długiej Ziemi nie znałem, zresztą teraz też nie mogę powiedzieć za dużo o jego stylu pisania przez to, że mamy tu do czynienia ze współpracą dwóch autorów. Nie jestem w stanie określić, który rozdział, akapit, zdanie pisał Pratchett, a który Baxter. Mogę się jedynie domyślać, że Baxter zajął się technicznymi aspektami podróży przez Długą Ziemię,  takimi jak budowa twainów, szybowców, czy samego krokera. Spróbować określić to mogę po przeczytaniu informacji na okładkach książek i artykule o nim na wikipedii. Mam mieszane uczucia jeżeli chodzi o taką współpracę. Z jednej strony może się z tego zrodzić coś nowego, niespotykane dotychczas połączenie dwóch koncepcji mogłoby zaowocować dziełem wybitnym, które w znaczący sposób poszerza horyzonty myślowe czytelnika, a nawet samych autorów. Może się jednak zdarzyć, iż koncepcja napisania jednej książki przez dwóch pisarzy jest podyktowana kwestiami finansowymi- jest to swego rodzaju reklama, mająca na celu zainteresowanie oddanych czytelników jednego pisarza, twórczością tego drugiego. Jak jest w tym przypadku? Czy Długa Ziemia została napisana aby wyciągnąć pieniądze z portfeli czytelników, czy może by w nowy sposób połączyć science fiction z fantastyką? No cóż... zacznijmy od początku.

O jeden krok od domu


Willis Linsay, przed swoim zniknięciem, wrzucił do sieci plany krokera. Prostego urządzenia, którego jedynym źródłem zasilania jest ziemniak. Pozwala ono przekraczać między światami równoległymi do naszej „podstawowej” Ziemi, rozciągającymi się na wschód i na zachód. Z technologii Linsaya pierwsze skorzystały dzieci, w zaciszu swoich domów skonstruowały tajemnicze urządzenia i... wpadły w kłopoty. Zaalarmowani zniknięciem swoich dzieci rodzice wzywali policję, wybuchła panika. Bohaterem dnia, Dnia Przekroczenia, został Joshua Valiente, zaledwie trzynastoletni, pomógł innym dzieciom zagubionym na alternatywnych Ziemiach wrócić do domu. W tamtym dniu przed ludzkością otwarły się nowe drzwi. Ogromna liczba światów, czystych, nieskalanych ręką człowieka, z bogactwami naturalnymi czekającymi na wydobycie. Pionierzy rozpoczęli swoją wędrówkę po nowych, wykrocznych światach, zakładając nowe społeczności. Niektórzy nastawieni tylko na zysk, inni marzący o cichym, spokojnym życiu z dala od hałasu współczesnego im świata. Jeszcze inni patrzyli w gwiazdy i zastanawiali się: czy jeśli jest tyle alternatywnych Ziem, to czy inne planety także się zmieniają? Czy oddalając się na znaczną odległość od Ziemi Podstawowej znajdziemy życie na Marsie?

Ziemia dla każdego


Moim zdaniem autorzy wiernie oddali sytuację jaka zapanowała na Ziemi po odkryciu przez ludzkość innych światów. Reakcje rządów państw, opisane tu mamy głównie Stany Zjednoczone, miały na celu rozszerzenie terenów tych państw na ich „cień” w wykrocznych światach. Oczywiście miało to także dotyczyć systemu podatkowego. Brakuje mi tu jednak dokładniejszego przedstawienia konsekwencji zapaści gospodarczej po exodusie znacznej części społeczeństwa. Ciekawie przedstawione są tu wędrówki ludzi po Długiej Ziemi, niestety jest ich bardzo mało, jeśli nie liczyć podróży Joshuy i Lobsanga. Podróż pionierów przez nieznane wcześniej światy i tworzenie przez nich nowych samowystarczalnych społeczności byłoby dobrą okazją do dogłębniejszego przyjrzenia się im. Opisy tych nowych światów, bliskich i oddalonych od Podstawowej Ziemi nie są zbyt barwne i tylko powierzchownie pozwalają czytelnikowi porównać je do naszego świata. Widać w tych opisach, głównie organizmów żywych, ile zabawy mieli autorzy wymyślając kolejne wariacje życia, które mogłyby pojawić się na Ziemi.

Poczekajmy aż coś zacznie się dziać


We wszystkich trzech książkach dwójka autorów stara się postawić i odpowiedzieć na wzniosłe pytania filozoficzne, te o naturę człowieka, dokąd zmierza ludzkość. Próbują też opisać kwestie niepodległości jednostki i zależności człowieka od rządu. Niestety, pod tym względem Długa Wojna mnie zawiodła, po przeczytaniu tytułu byłem nastawiony na epickie starcie kolonistów z rządem na Podstawowej. Rozczarował mnie fakt, że większość stron tej książki to wędrówka wojskowych sterowców po Długiej Ziemi, na próżno tu szukać jakiejś bitwy. Pisarze usprawiedliwiają to tym, że nieskończone przestrzenie, do jakich ludzkość otrzymała dostęp, sprawiają że każdy ma pod dostatkiem  pożywienia i spokojnego miejsca do życia. Co skutkuje brakiem powodów do popełniana przestępstw, a co dopiero mówić o prowadzeniu jakiejś wojny. Dlatego też pozostaje dla mnie tajemnicą geneza tytułu drugiej części cyklu.

Za krótka, a jednocześnie za długa


Każda z tych książek osobno jest krótka, tak jak seria jako całość. Odbija się to niestety na treści, powodując wiele niedopowiedzeń i jedynie wspominając o kwestiach, które rozwinięte mogłyby okazać się interesujące. Pisarze chcieli upchnąć zbyt dużo treści na znacznie ograniczonym obszarze. Mimo to można tu znaleźć miejsca które się dłużą, zbędne całe strony które nic nie wnoszą, a same w sobie są nudne. Nie są to jednak książki złe, wędrówka jaką odbywają bohaterowie na ich kartach jest jedyna w swoim rodzaju, nie do gwiazd, nie w nieodkryte rejony nasze Ziemi, ale... jakby w bok, do światów, które mogą być całkowicie inne od tego, który znamy.

Ocena książki: 4,5/6

"Dla bezpieczeństwa spał na drzewach. Dopiero potem się dowiedział, że pumy umieją chodzić po drzewach."  Długa Ziemia, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, strona 48

niedziela, 25 października 2015

Recenzja #6 Nemezis

Autor: Agata Christie

Tytuł: Nemezis 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie


Nie mam dużego doświadczenia w czytaniu kryminałów. Za każdym razem, czy to w księgarni, czy w bibliotece, wybierałem fantastykę. Ostatnim razem jednak postanowiłem sięgnąć po coś nowego, autora którego jeszcze nie czytałem, lub z którym od dłuższego czasu nie miałem do czynienia. I mój wybór padł na Agatę Christie. Przeczytałem, dosyć dawno, jej dwie książki, które uznałem za średnie. Byłem ciekaw czy inne dzieła tej autorki są lepsze.

Starszy człowiek umiera. Bardzo bogaty starszy człowiek , którego hobby było zarabianie pieniędzy. W swojej ostatniej woli wyraża życzenie, żeby jego znajoma, którą spotkał podczas pobytu w Indiach Zachodnich, rozwiązała starą sprawę kryminalną. Żeby ją zaintrygować, w przypadku rozwiązania przez nią tej sprawy, ma jej zostać wypłacona spora suma pieniędzy. Nie zostawia jej, swoją drogą także starszej kobiecie, wskazówek o jaką sprawę chodzi. Dostaje jedynie bilet na wycieczkę autokarową po dworach i ogrodach Anglii.

Starsza pani, mimo przeciwności losu, w dość sprawny sposób bierze się za rozwiązanie sprawy sprzed lat, na początku orientując się o jaką sprawę w ogóle chodziło jej zleceniodawcy. Wchodzi w rolę detektywa i pod przykrywką wścibskiej staruszki przepytuje niczego nieświadomych mieszkańców wioski w której przed laty doszło do morderstwa. Oczywiście pannie Marple ktoś stara się przeszkodzić w dowiedzeniu prawdy, używając brutalnych metod i eliminując pomocnych jej ludzi.

Niestety w książce można znaleźć wiele nawiązań do poprzedniej przygody panny Marple i Jansona Rafiela, opisanej w innej powieści. Wydawca nie ostrzega przed tym faktem, co dla mnie jest dość irytujące. Jeżeli dane postacie przeżywały już jakieś przygody, chciałbym być o tym poinformowany przed rozpoczęciem lektury, i wcześniej uzupełnić braki. Sięgając po kryminał chciałbym też równolegle z głównym bohaterem śledzić tajemnicę, wyciągać wnioski i próbować wytypować kto popełnił zbrodnię. W Nemezis jest to prawie niemożliwe, niektóre fakty są znane jedynie czytelnikowi, dzięki wszechwiedzącemu narratorowi, niektóre autorka zachowuje jedynie dla panny Marple, tając je przed odbiorcą powieści.

Nie jest to książka wysokich lotów, ale nie jest też długa. Jeżeli interesują Cię kryminały, wydaje mi się że ten nie jest najgorszy, ale przed sięgnięciem po niego przeczytaj Karaibską tajemnicę, w której panna Marple i Jason Rafiel rozpoczynają swoją znajomość. 

Ocena książki: 4/6

wtorek, 13 października 2015

Recenzja #5 Buick 8

Autor: Stephen King

Tytuł: Buick 8 

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


Tajemniczy samochód, niezdolny do samodzielnej jazdy, staje się własnością jednostki D policji stanowej. Fascynuje wszystkich funkcjonariuszy swoją niezwykłością na tyle, że ci postanawiają ukryć go w jednym z baraków, nie pozwalając aby dowiedział się o nim ktokolwiek spoza pracowników jednostki. Po dłuższym czasie młody chłopak, Ned Wilcox, podejmuję pracę w tymże oddziale policji. Postanawia to zrobić po tragicznej śmierci swojego ojca, policjanta. Gdy pozostali funkcjonariusze widzą jego zaangażowanie, podejmują decyzję aby opowiedzieć mu o samochodzie spoczywającym w ukryciu.

Stephen King postanowił uczynić ze zwykłego obiektu, w tym wypadku samochodu, coś nadzwyczajnego. Tytułowemu Buickowi 8 brakuje działającego silnika, akumulatora, kierownica jest za duża, ponad to każdy brud który trafi na karoserie lub na koła znika... A, no i jeszcze co jakiś czas z jego bagażnika wychodzą dziwne stwory, niepodobne do tych które można spotkać na Ziemi, nieprzystosowane do życia w naszym środowisku. Nie zostaje wyjaśnione skąd wziął się ten samochód, nie jest wyjaśnione prawie nic związanego z nim, tylko to że jest czymś w rodzaju portalu do innego świata.

Akcja powieści podzielona jest na dwie płaszczyzny czasowe, teraźniejszość, w której Ned słucha opowieści współpracowników swojego ojca, oraz przeszłość, dotycząca dziwnych i niewyjaśnionych zjawisk powodowanych przez samochód. Powoduje to zauważalne przestoje w tempie akcji, jednak z drugiej strony pozwala spojrzeć na problem niezwykłego obiektu w szerszej perspektywie. Dzięki temu można także odnieść wrażenie prawdziwej więzi między policjantami, która trwa nieprzerwanie przez lata służby.

Nie jestem wybredny jeżeli chodzi o styl pisarski Stephena Kinga. Z jego kilkudziesięciu już przeczytanych przeze mnie książek tylko dwie nie przypadły mi do gustu. Może przez fakt że jest jednym z moich trzech ulubionych autorów nieznacznie zawyżam oceny jego dzieł. Nie jest to jednak książka zła, jeżeli wpadła Ci ona w ręce i masz trochę wolnego czasu, śmiało ją przeczytaj. 

Ocena książki: 5/6

piątek, 25 września 2015

Recenzja #4 Bajki robotów

Autor: Stanisław Lem

Tytuł: Bajki robotów 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie


Książka ta wpadła mi w ręce przez przypadek. Podczas pobytu w bibliotece mój wzrok padł na regał z lekturami szkolnymi, ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem na nim właśnie Bajki robotów. Moje jedyne wcześniejsze doświadczenia z tym pisarzem są związane z książką Solaris, przez którą ciężko mi było przebrnąć. Naiwnie pomyślałem, że skoro Bajki robotów daje się do przeczytania szóstoklasistom, są one przystępniejsze od innych dzieł Lema.

We wszystkich trzynastu opowiadaniach głównymi bohaterami są roboty. Tworzą na swoich planetach cywilizacje, w większości oparte na monarchii. Elektrycerze podróżują po kosmosie i wykazują się swoją siłą oraz sprytem, nierzadko robią to by zdobyć królestwo i rękę królewny. Dodatkowo przez całą książkę przewija się motyw bladawca- człowieka. Odrażająca istota, wręcz legendarna, podróżująca po wszechświecie i niszcząca robocie życie.

Wszystkie opowiadania stylizowane są na bajki. Zawierają morał, roboty są alegorią ludzi. Na szczególną uwagę zasługuje język, jakim jest napisana ta książka. Lem zastosował wiele neologizmów, doskonale współgrających z językiem polskim, na przykład ślusaria (ciężka jazda robotów) czy elektrycerze. Można zauważyć także że autor dobrze się bawił tworząc to dzieło, zawołaniem bojowym jednego z robocich rodów jest... „awruk”.

Nie rozumiem jak ktoś mógł umieścić tę książkę na liście lektur, do tego jeszcze w podstawówce. Opowiadania są inteligentne oraz zabawne, ale odkryć to może ktoś bardziej rozwinięty niż dwunastolatek (oczywiście zdarzają się wyjątki). Nie powinno się zmuszać dzieci do czytania takich dzieł, niektórych może to nawet zniechęcić do czytania. Ale dorosłym czytelnikom polecam, można od tej książki można nawet rozpocząć swoją przygodę z science fiction. 

Ocena książki: 5/6

czwartek, 17 września 2015

Recenzja #3 Dziewczyna, która kochała Toma Gordona

Autor: Stephen King

Tytuł: Dziewczyna, która kochała Toma Gordona 

Wydawnictwo: Albatros


Zastanawialiście się kiedyś ile czasu przeżylibyście będąc samemu w lesie? Do jedzenia tylko paczka chipsów i kanapka, do picia butelka wody. Oprócz bluzy wyłącznie cienka kurtka przeciwdeszczowa. Dookoła was drzewa i krzaki, nie macie pojęcia w którą stronę musicie iść żeby dotrzeć do cywilizacji. Właśnie w taką sytuacje wpakowała się główna bohaterka tej powieści.

Trisha, dziewięcioletnia dziewczynka, razem ze swoim starszym bratem i matką wybiera się na wycieczkę w góry. Sytuacja w ich rodzinie jest napięta, dzieci nie mogą wybaczyć swoim rodzicom że ci się rozwiedli. Podczas gdy towarzysze jej wędrówki po szlaku kłócą się praktycznie o wszystko, Trisha, nie przerywając im, schodzi ze ścieżki żeby się wysikać. Chcąc upewnić się że nikt jej nie przeszkodzi wchodzi głębiej w las i... już tam zostaje. Nie potrafi przypomnieć sobie w którym kierunku znajduje się szlak, wskutek czego z każdym krokiem oddala się od cywilizacji. Jedyną pociechą jest dla niej walkman, dzięki któremu może słuchać jak jej ulubiony sportowiec wygrywa dla swojej drużyny mecz.

Przez całość książki mamy tu wyłącznie jedną bohaterkę- sam na sam ze swoją psychiką. Nie ma tu miejsca na dobrych sojuszników oraz na czarne charaktery. W jej umyśle walczą ze sobą pomocny Tom Gordon, baseballista jej ulubionej drużyny Red Soxów, z Bogiem Zagubionych, mroczną siłą tropiącą Trischę. W tej powieści, jak w wielu innych znaleźć można pewnego rodzaju mistycyzm, zagubiona dziewczynka ma wizje kapłanów, Boga Zagubionych oraz tego od Niesłyszalnych. W całej książce znajdują się nawiązania do baseballu, ulubionej gry sportowej Stephena Kinga. Trisha jest wielką fanką Red Soxów, przez walkmana słucha transmisji meczów, pilnuje czapki z autografem swojego ulubionego zawodnika. Nawet nazwy rozdziałów to kolejne rundy baseballu.

Zagubiona dziewczyna przez swój pobyt w lesie odżywia się wyłącznie jadalnymi paprociami i jagodami, popija to brudną wodą ze strumieni i kałuż. Nie popisuje się inteligencją, ale czego można oczekiwać od dziewięciolatki. Gdy widzi w oddali helikopter to nie idzie w jego kierunku, ale nadal podąża wzdłuż nurtu strumienia, mgliście pamiętając że czytała w jakiejś książce że tam gdzie woda, tam są też ludzie. Mało jest tu też tytułowego Toma Gordona, pojawia się jedynie w sytuacjach kryzysowych i podczas transmisji rozgrywek sportowych.

W prozie Kinga najbardziej podoba mi się jego nieprzewidywalność. Mimo wcześniejszych doświadczeń z jego twórczością, do końca nie byłem w stanie przewidzieć czy ta książka skończy się happy endem czy też nie. Walka Trishy z przyrodą przykuwa uwagę czytelnika, samotna dziewczynka i jej wola przetrwania są tu interesująco przedstawione. Książka nie jest długa, lekka lektura dla kogoś lubiącego czytać o zwykłych ludziach w niezwykłych sytuacjach. 

Ocena książki: 5/6

niedziela, 13 września 2015

Recenzja #2 Ludzie jak bogowie

Autor: Herbert George Wells

Tytuł: Ludzie jak bogowie 

Wydawnictwo: Diossa


Przepracowany dziennikarz postanawia odpocząć od swojego dotychczasowego życia. Lekarz diagnozuje u niego neurastenię i zaleca mu zmianę otoczenia. Korzystając z okazji do wolności i pod pretekstem wizyty u medyka, dziennikarz wyjeżdża na wypoczynek, swojej rodzinie zostawiając jedynie list. Podczas gdy jedzie sobie swoim żółtym samochodzikiem, w równoległym wszechświecie dwójka ludzi przeprowadza eksperyment naukowy. W jego wyniku główny bohater powieści, wraz z przypadkowymi uczestnikami ruchu drogowego, zostaje przeniesiony do całkowicie obcego mu otoczenia. Tam, z nowo poznanymi towarzyszami, odkrywa martwe ciała eksperymentatorów a także zauważa przyjazne zachowanie dzikich zwierząt (a przynajmniej jednego- lamparta). Szybko zwracają uwagę mieszkańców tego świata, którzy traktują ich jak gości. Jednocześnie miejscowi pracują nad odtworzeniem eksperymentu w celu jak najszybszego pozbycia się przybyszów.

W Utopii, bo tak nazwali nowo poznany świat Ziemianie, nie występują choroby, nieprzydatne gatunki roślin i zwierząt zostały wytępione a dzikie zwierzęta oswojone. Mieszkańcy, wszyscy sobie równi, zajmują się niemal wyłącznie badaniami naukowymi, a w wolnym czasie oddają się swoim zainteresowaniom, przyrost naturalny jest kontrolowany. Przez taki kontrast z Ziemskim życiem pojawia się wiele konfliktów. Duchowny jest oburzony brakiem jakiejkolwiek religijności, a także nieobecnością instytucji małżeństwa. Minister spraw wojskowych jest oburzony brakiem jakichkolwiek konfliktów, dowodząc że dają one szczęście i dzięki nim ludzkość się nie degeneruje. Dziennikarz, nasz główny bohater, jest oburzony faktem, że ktokolwiek mógłby krytykować sposób życia mieszkańców Utopii. Niezgodność poglądów z czasem tylko rośnie, nasilając napięcie między dwoma różnymi światami.

Brakowało mi historii Utopii, opisu co doprowadziło do ukształtowania się takiego ustroju. Wells bardzo ogólnikowo potraktował także rolę natury w życiu rzekomo idealnego społeczeństwa, nie ma tu wizji konsekwencji wytępienia robactwa, powierzchownie tylko wspomniał o tym, że większość gatunków ptaków jeszcze gdzieś na tej planecie żyje. Nieprzekonujący dla mnie był również sposób komunikowania się utopian. Telepatia która rozwinęła się w około trzy tysiące lat to coś, co razi mnie nawet w powieści tego gatunku.

Jak na książkę napisaną niemal 100 lat temu, stylem pisania nie różni się zbytnio od nowszych powieści science-fiction. Dziwić może fakt że opisuje Utopię, krainę szczęścia, a nie dystopię, tak popularną w dzisiejszych czasach w książkach, filmach czy grach. Powieść ta kontrastuje z „Wehikułem czasu” tego autora, tu pełny piękna i pokoju świat, tam zniszczony i zdegenerowany, chylący się ku całkowitemu upadkowi. Książka momentami się dłuży, mimo braku jakichś szczególnie długich opisów przyrody można odczuć spowolnienia akcji. Jeżeli chcecie poznać wizje przyszłości różną od tego co można teraz spotkać w dziełach kultury masowej, polecam. 

Ocena książki: 4,5/6

poniedziałek, 7 września 2015

Recenzja #1 Wojna skrzydlatych

Autor: Poul Anderson

Tytuł: Wojna skrzydlatych 

Wydawnictwo: Alfa


Trzech ludzi w wyniku zamachu znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie na obcej im planecie. Od śmierci ratuje ich rasa humanoidów (skrzydlatych). Ludzie chcieliby żeby ich wybawiciele przetransportowali ich do placówki badawczej znajdującej się na tej planecie. Okazuje się to niemożliwe, skrzydlaci którzy pomogli głównym bohaterom prowadzą wojnę z innym plemieniem skrzydlatych. Gdyby zdecydowali się wybawić ludzi, znacząco uszczupliliby swoje siły. Sytuacje pogarsza fakt, że żywność pochodząca z tej planety jest trująca dla ludzi, więc oprócz wrogich im rdzennych mieszkańców planety muszą walczyć z czasem. Jedyną szansą na ratunek dla trójki bohaterów jest doprowadzenie tej wojny do końca.

Znaczącym atutem tej książki jest obraz planety. Nie występują na niej metale, przez co broń używana przez skrzydlatych jest kamienno-krzemienno-drewniana. Także statki jakich używają składają się wyłącznie z drewna. Autor zauważył także że w obcym ekosystemie żywność niekoniecznie musi nadawać się do spożycia dla ludzi, a także analogicznie jedzenie ludzi może być trujące dla kosmitów.

Kolejnym plusem jest postać Nicholasa van Rijna, inteligentnego człowieka który potrafi wszystkich zagonić do pracy, samemu wyjadając zapasy i śpiąc. Zdolny planista i przywódca rozbitków, mimo jego odpychającego charakteru to najlepsza postać książki.

Jedyną rzeczą która mnie nie przekonała w tej książce jest powód nienawiści dwóch plemion skrzydlatych. Odrzucają ich nawzajem właściwie tylko zwyczaje seksualne przeciwników. Mimo takiego samego wyglądu są także przekonani że są przedstawicielami dwóch różnych gatunków.

Jest to pierwsza część opowieści o Lidze Polezotechnicznej (takiej Hanzie przyszłości), mimo zapowiedzi wydawnictwa z 1985 roku, jedyna wydana w Polsce. Uważam że ta książka do wybitnych nie należy ale można dać jej szansę i samemu przekonać się jak zakończyła się wojna dwóch plemion skrzydlatych humanoidów. W internecie nie znalazłem informacji o nowszych wydaniach, więc jeśli chcecie przeczytać tę książkę, musicie poszukać w bibliotekach, antykwariatach lub w internecie. 

Ocena książki: 4/6