niedziela, 15 listopada 2015

Recenzja #8 Para w ruch


Tytuł: Para w ruch
Autor: Terry Pratchett
Przekład: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Dysk po raz czterdziesty


Świat Dysku jest obszerny. Pratchett napisał czterdzieści jeden powieści, których akcja rozgrywa się na dysku, spoczywającym na grzbietach czterech słoni, które z kolei stoją na skorupie wielkiego żółwia A’Tuina, płynącego przez przestrzeń kosmiczną. Na oczach czytelników świat zawarty na kartach książek ewoluuje, dokładane do niego są nowe miejsca, kolejnym rasom zostaje nadany status istot rozumnych i zostają zaliczane w poczet ludzi, a także zazwyczaj znajdują swoje miejsce w Straży Miejskiej. Pojawiają się i przemijają kolejne wynalazki, takie jak ruchome obrazki, azety, sekary, na zawsze zmieniając oblicze Dysku. Jeden z tomów dotyczy nawet gry w piłkę nożną. W czterdziestej książce opisującej dzieje Świata Dysku jesteśmy świadkami nastania czasu pary w Ankh-Morpork. Żelazne konstrukcje mknące po torach stają się codziennością. Jak na to reaguje ludność Dysku?

Para ujarzmiona


Dick Simnel, po tym jak jego ojciec zginął podczas próby ujarzmienia pary, postanawia dokończyć jego dzieło. Po pobraniu odpowiednich nauk, z suwakiem logarytmicznym w ręce i kaszkietem na głowie rusza zmienić świat. A właściwie w miejsce, w którym ten świat najłatwiej zmienić, czyli do Ankh-Morpork, miasta tolerancyjnego i gotowego na każdą zmianę. Znajduje osobę gotową sfinansować jego przedsięwzięcie, Harrego Króla, który w kolejowym biznesie widzi szansę na zmianę swojego wizerunku, kojarzącego się z jego „cuchnącą” firmą. Nowy wynalazek zauważa także lord Vetinari, Patrycjusz Ankh-Morpork, który wysyła Moista von Lipwiga, osobę zajmującą się już pocztą, mennicą i bankiem Ankh-Morpork, do pomocy w ulepszaniu kolejowego interesu. W międzyczasie pogarszają się nastroje krasnoludów w Uberwaldzie. Niektórzy z nich uważają iż przyszłość to coś co nie powinno nastąpić i w partyzanckich akcjach niszczą wieże sekarowe, które w ich mniemaniu są symbolem postępu. Grożą przy tym zdetronizowaniem obecnego krasnoludzkiego Króla, liberalnego w swoich poglądach, szanującego traktat z doliny Koom, zapewniający pokój z odwiecznymi wrogami krasnoludów- trollami. Po początkowych sukcesach higienicznej drogi żelaznej Vetinari zleca Moistowi zadanie z pozoru niewykonalne- poprowadzenie torów z Ankh-Morpork aż do Uberwaldu, w jak najkrótszym czasie.

Nowi i starzy


Mamy tu mieszankę iście wybuchową, Vimes współpracujący z Moistem na rozkaz Patrycjusza, nawet magowie z Niewidocznego Uniwersytetu mają tu chwilę dla siebie. Postacie są tu świetnie przedstawione, szczególnie wpadło mi w pamięć spojrzenie von Lipwiga na komendanta straży, zimnego i wyrachowanego, całkowite przeciwieństwo takiego komendanta, jakiego znamy z powieści skupiajacych swoją uwagę na straży miejskiej. Brakowało mi jednak Marchewy, całkiem spora akcja, najlepsi funkcjonariusze oddelegowani do jej zabezpieczenia, a tu brak jednego z najlepszych ludzi straży. Można to jedynie tłumaczyć tym, że ktoś musi pilnowac porządku w mieście. Ale dlaczego nie mógłby go pilnować ktoś mniej znany? Pojawiają się też nowe postacie, między innymi Dick Simnel, człowiek który poskromił parę. Jego prostoduszny charakter, ogromne umiejętności a także ambicje tworzą z niego, według mnie, jedną z najlepszych postaci obecnych w powieściach o Świecie Dysku.

Ale...Zawsze jest jakieś ale...


Noga podwinęła się tłumaczowi, na jednej ze stron, zamiast Harrego Króla, moim oczom ukazał się Harry King. Nie jest jakoś szczególnie przeszkadzające, jako że na problem z tłumaczeniem natrafiłem tylko raz, ale zapadło mi to w pamięć. Minusem są też przeskoki czasowe. Oczywiście, budowa wielu mil torów musi zająć wiele czasu, który ciężko przedstawić jakoś sensownie w powieści, ale Pratchettowi to po prostu nie wyszło. Rozpoczynamy budowę jednej z linii, by po kilkunastu stronach odkryć że połączenie między miastami jest już gotowe. Bez żadnych ostrzeżeń przeskakujemy nawet kilka tygodni. Na wzmiankę zasługuje kreacja postaci lorda Vetinariego, która odbiega od obrazu, jaki został zaserwowany czytelnikom w innych tomach Świata Dysku. Patrycjuszowi brakuje dawnej sprawności w kierowaniu ludźmi, widać że „zmiękł”, przed przeczytaniem tej książki nie pomyślałbym że mógłby się on tłumaczyć ze swoich poczynań przed jakąkolwiek postacią.

Dysk u kresu drogi


Jest to przedostatnia książka z cyklu Świata Dysku, jaką obdarzył świat Terry Pratchett. Niestety nie będziemy mogli obserwować dalszych zmian na Dysku. Nie wiem, jakie plany miał Pratchett na dalszy rozwój swojego największego dzieła, ale po drodze żelaznej może przyszłaby pora na samochody, samoloty, kolejne rasy stawałyby się częścią społeczeństwa Ankh-Morpork... A może nawet coś w rodzaju internetu, działające na zasadach jakiejś dziwnej magii? Nie dowiemy się tego, ale z drugiej strony może to i dobrze? Dysk przebył długą drogę od podróży Rincewinda po nieznanych krainach, do kolei i czasu pary. Kolejne nowości w tym świecie mogłyby zepsuć jego pierwotny, magiczny klimat, opierający się na magii i baśniowych stworach.

Ocena książki: 5/6

"Moist von Lipwig kiedyś zajmował się ciężką pracą, ale nie widział dla niej przyszłości. Potrafił jednak patrzeć na nią godzinami, oczywiście pod warunkiem że wykonywał ją ktoś inny."  Para w ruch, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014, strona 26

niedziela, 8 listopada 2015

Recenzja #7 Długa Ziemia

Jako że przeczytałem Długą Ziemię, Długą Wojnę i Długi Mars w ciągu tygodnia, a także biorąc pod uwagę fakt że wszystkie trzy książki liczą nieco ponad tysiąc stron, postanowiłem zrobić jedną recenzję do wszystkich trzech części, stanowiących pewnego rodzaju całość. Oprócz nich do cyklu zalicza się niewydana jeszcze w Polsce The Long Utopia.

Tytuł: Długa Ziemia, Długa Wojna, Długi Mars
Autorzy: Terry Pratchett, Stephen Baxter
Przekład: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Podróż w nie tak całkiem nieznane


Terry Pratchett to geniusz. Nie natrafiłem na żadną jego książkę o której mógłbym powiedzieć (lub napisać) że jest słaba, a przeczytałem ich około czterdziestu. Stephena Baxtera przed zapoznaniem się z treścią Długiej Ziemi nie znałem, zresztą teraz też nie mogę powiedzieć za dużo o jego stylu pisania przez to, że mamy tu do czynienia ze współpracą dwóch autorów. Nie jestem w stanie określić, który rozdział, akapit, zdanie pisał Pratchett, a który Baxter. Mogę się jedynie domyślać, że Baxter zajął się technicznymi aspektami podróży przez Długą Ziemię,  takimi jak budowa twainów, szybowców, czy samego krokera. Spróbować określić to mogę po przeczytaniu informacji na okładkach książek i artykule o nim na wikipedii. Mam mieszane uczucia jeżeli chodzi o taką współpracę. Z jednej strony może się z tego zrodzić coś nowego, niespotykane dotychczas połączenie dwóch koncepcji mogłoby zaowocować dziełem wybitnym, które w znaczący sposób poszerza horyzonty myślowe czytelnika, a nawet samych autorów. Może się jednak zdarzyć, iż koncepcja napisania jednej książki przez dwóch pisarzy jest podyktowana kwestiami finansowymi- jest to swego rodzaju reklama, mająca na celu zainteresowanie oddanych czytelników jednego pisarza, twórczością tego drugiego. Jak jest w tym przypadku? Czy Długa Ziemia została napisana aby wyciągnąć pieniądze z portfeli czytelników, czy może by w nowy sposób połączyć science fiction z fantastyką? No cóż... zacznijmy od początku.

O jeden krok od domu


Willis Linsay, przed swoim zniknięciem, wrzucił do sieci plany krokera. Prostego urządzenia, którego jedynym źródłem zasilania jest ziemniak. Pozwala ono przekraczać między światami równoległymi do naszej „podstawowej” Ziemi, rozciągającymi się na wschód i na zachód. Z technologii Linsaya pierwsze skorzystały dzieci, w zaciszu swoich domów skonstruowały tajemnicze urządzenia i... wpadły w kłopoty. Zaalarmowani zniknięciem swoich dzieci rodzice wzywali policję, wybuchła panika. Bohaterem dnia, Dnia Przekroczenia, został Joshua Valiente, zaledwie trzynastoletni, pomógł innym dzieciom zagubionym na alternatywnych Ziemiach wrócić do domu. W tamtym dniu przed ludzkością otwarły się nowe drzwi. Ogromna liczba światów, czystych, nieskalanych ręką człowieka, z bogactwami naturalnymi czekającymi na wydobycie. Pionierzy rozpoczęli swoją wędrówkę po nowych, wykrocznych światach, zakładając nowe społeczności. Niektórzy nastawieni tylko na zysk, inni marzący o cichym, spokojnym życiu z dala od hałasu współczesnego im świata. Jeszcze inni patrzyli w gwiazdy i zastanawiali się: czy jeśli jest tyle alternatywnych Ziem, to czy inne planety także się zmieniają? Czy oddalając się na znaczną odległość od Ziemi Podstawowej znajdziemy życie na Marsie?

Ziemia dla każdego


Moim zdaniem autorzy wiernie oddali sytuację jaka zapanowała na Ziemi po odkryciu przez ludzkość innych światów. Reakcje rządów państw, opisane tu mamy głównie Stany Zjednoczone, miały na celu rozszerzenie terenów tych państw na ich „cień” w wykrocznych światach. Oczywiście miało to także dotyczyć systemu podatkowego. Brakuje mi tu jednak dokładniejszego przedstawienia konsekwencji zapaści gospodarczej po exodusie znacznej części społeczeństwa. Ciekawie przedstawione są tu wędrówki ludzi po Długiej Ziemi, niestety jest ich bardzo mało, jeśli nie liczyć podróży Joshuy i Lobsanga. Podróż pionierów przez nieznane wcześniej światy i tworzenie przez nich nowych samowystarczalnych społeczności byłoby dobrą okazją do dogłębniejszego przyjrzenia się im. Opisy tych nowych światów, bliskich i oddalonych od Podstawowej Ziemi nie są zbyt barwne i tylko powierzchownie pozwalają czytelnikowi porównać je do naszego świata. Widać w tych opisach, głównie organizmów żywych, ile zabawy mieli autorzy wymyślając kolejne wariacje życia, które mogłyby pojawić się na Ziemi.

Poczekajmy aż coś zacznie się dziać


We wszystkich trzech książkach dwójka autorów stara się postawić i odpowiedzieć na wzniosłe pytania filozoficzne, te o naturę człowieka, dokąd zmierza ludzkość. Próbują też opisać kwestie niepodległości jednostki i zależności człowieka od rządu. Niestety, pod tym względem Długa Wojna mnie zawiodła, po przeczytaniu tytułu byłem nastawiony na epickie starcie kolonistów z rządem na Podstawowej. Rozczarował mnie fakt, że większość stron tej książki to wędrówka wojskowych sterowców po Długiej Ziemi, na próżno tu szukać jakiejś bitwy. Pisarze usprawiedliwiają to tym, że nieskończone przestrzenie, do jakich ludzkość otrzymała dostęp, sprawiają że każdy ma pod dostatkiem  pożywienia i spokojnego miejsca do życia. Co skutkuje brakiem powodów do popełniana przestępstw, a co dopiero mówić o prowadzeniu jakiejś wojny. Dlatego też pozostaje dla mnie tajemnicą geneza tytułu drugiej części cyklu.

Za krótka, a jednocześnie za długa


Każda z tych książek osobno jest krótka, tak jak seria jako całość. Odbija się to niestety na treści, powodując wiele niedopowiedzeń i jedynie wspominając o kwestiach, które rozwinięte mogłyby okazać się interesujące. Pisarze chcieli upchnąć zbyt dużo treści na znacznie ograniczonym obszarze. Mimo to można tu znaleźć miejsca które się dłużą, zbędne całe strony które nic nie wnoszą, a same w sobie są nudne. Nie są to jednak książki złe, wędrówka jaką odbywają bohaterowie na ich kartach jest jedyna w swoim rodzaju, nie do gwiazd, nie w nieodkryte rejony nasze Ziemi, ale... jakby w bok, do światów, które mogą być całkowicie inne od tego, który znamy.

Ocena książki: 4,5/6

"Dla bezpieczeństwa spał na drzewach. Dopiero potem się dowiedział, że pumy umieją chodzić po drzewach."  Długa Ziemia, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, strona 48