czwartek, 17 grudnia 2015

Recenzja #10 Dżihad Butleriański


Tytuł: Dżihad Butleriański
Autorzy: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Przekład: Andrzej Jankowski
Wydawnictwo: Rebis

Prequel klasyki


W 1965 roku Frank Herbert napisał Diunę, jedno z największych dzieł fantastycznych, dzisiaj już zaliczane do klasyki. Po sukcesie opowieści o pustynnej planecie Arrakis popełnił kilka kontynuacji losów wykreowanego przez siebie wszechświata. Po śmierci Herberta na popularności cyklu skorzystał jego syn, który wraz z Kevinem J. Andersonem postanowili kontynuować dzieło i opisywać uniwersum Diuny. W książkach kontynuatorów znaleźć można opowieści o wielkich rodach i organizacjach obecnych we wszechświecie wykreowanym przez Franka Herberta. Zabrali się także za genezę sytuacji politycznej i niechęci do maszyn, jaką widzimy w Diunie. Przed przystąpieniem do lektury słyszałem wyłącznie niepochlebne opinie, twierdzące że syn Franka Herberta sięga tylko po pieniądze, korzystając z popularności uniwersum Diuny. Byłem nastawiony negatywnie, ale podczas czytania Dżihadu trochę zmieniło się moje myślenie o tej książce.

Ludzkość kontra maszyny


Władzę w Starym Imperium, które w wyniku wieloletniego dobrobytu popadło w stagnację, przejmuje grupa ludzi. Przyjmują oni imiona po antycznych bogach i herosach, dzielą zamieszkałe planety pomiędzy siebie, wykorzystując sztuczną inteligencję utrzymują swoje rządy. Niestety pozwalają sztucznej inteligencji na za dużo i wymyka się ona spod ich kontroli, niewoląc wiele światów i zabijając wielu ludzi. Przeciwko nim staje Liga Szlachetnych, sojusz planet, który powstał po upadku Starego Imperium i który nie ugiął się pod naporem sił Agamemnona, człowieka który stał na czele przewrotu w Starym Imperium, a potem przed maszynami i ich dowódcą, Omniusem. Jest też trzecia strona konfliktu, grupy zensunnitów, rozsiane po różnych planetach galaktyki, starające się żyć w pokoju z dala od wojny ludzi z maszynami.

Inteligencja nie taka inteligentna


Nie moge pozbyć się wrażenia że sztuczna inteligencja w tej książce nie jest zbyt inteligentna. Omnius, kontrolujący kilka planet, mający właściwie nieograniczony zasoby, posługuje się ludzkimi niewolnikami. I używa ich do budowy pomników Agamemnonowi i jego zaufanym ludziom, którzy porzucili swoje ciała i jako mózgi przytwierdzone do mechanicznych ciał, żyją u boku maszyn i przyjmują miano cymeków. Dodatkowo Omnius nie może się ich pozbyć, bo podczas przejmowania władzy w Starym Imperium wgrali coś w jego oprogramowanie, coś w stylu, że nie może zniszczyć swoich twórców. Czy komputer rządzący kilkoma planetami nie mógłby jakoś tego nadpisać?

Arrakis wciśnięta na siłę


Mamy tu opisaną historię protoplastów wielkich rodów, Atrydów i Harkonnenów, a także początki handlu przyprawą z Arrakis. Nie mogę pozbyć się wrażenia że jest to ukazane w tej książce na siłę, wątek pustynnej planety nie pasuje do walki ludzkości z robotami, nic nie wnosi do głównego wątku fabularnego. Gdyby zmienić nazwiska głównych bohaterów i zrezygnować z rozdziałów odbywających się na pustynnej planecie, nie można byłoby w żaden sposób połączyć Dżihadu Butleriańskiego z Diuną. Lecz może to i dobrze, w końcu każdy pisarz powinien mieć swój własny styl, a przedstawiona historia walki ludzkości z maszynami jest zręcznie przedstawiona.

Różne od oryginału


Jest to literatura całkowicie inna niż Diuna. Nie ma tu tak wielkich intryg, jest też nieco płytsza fabularnie, nie skłania do przemyśleń. Książka jest jednak napisana sprawnie, dobrze się ją czyta i poznaje historie buntu ludzkości i ich walce przeciwko maszynom. Lecz reklamowanie tej powieści nawiązaniami do oryginalnej Diuny jest według mnie skokiem na kasę, Brian Herbert i Kevin J. Anderson mogli zrobić z tego własny cykl, luźno nawiązujący do dziejów Arrakis.

Ocena książki: 4/6

czwartek, 3 grudnia 2015

Recenzja #9 Inferno


Tytuł: Inferno
Autorzy: Dan Brown
Przekład: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: Sonia Draga

Robert Langdon na tropie


Dan Brown nie jest pisarzem potrafiącym zaskoczyć czytelnika, który przeczytał choćby dwie jego książki. Z taką myślą rozpocząłem czytanie Inferna i jego lektura nie zmieniła za bardzo mojego nastawienia. Mamy tu wszystko na co mogliśmy natrafić czytając wcześniejsze książki o Robercie Langdonie. Wykładowca akademicki musi uratować świat, rozwiązując łamigłówki związane z dziełami sztuki i zapomnianymi już symbolami. Oprócz tego, przez związane z dziedzictwem kulturowym ludzkości miasto będzie go ścigać potężna organizacja. Obecny będzie oczywiście także zwrot akcji, dotyczący lojalności towarzysza Langdona lub osoby mu pomagającej. Jestem zdania że popularność książek Dana Browna opiera się w głównej mierze na kontrowersyjnym temacie, który jest tłem przygód specjalisty od symboli. Motywy takie jak historia Kościoła Katolickiego, przedstawiona w dość swobodny sposób, czy kwestia przeludnienia Ziemi, przyciągają czytelników różnych gatunków literatury.

Tajemnica do rozwikłania


Profesor Robert Langdon budzi się w szpitalu, odkrywa na swoim ciele ranę postrzałową, dodatkowo ma amnezje, nie pamięta wydarzeń z ostatnich dwóch dni. Znajduje się we Florencji, nie pamięta jak się tam znalazł, ani także dlaczego znajduje się w miejscu oddalonym o siedem tysięcy kilometrów od lokalizacji, w której, zgodnie z harmonogramem jego zwyczajnego życia, powinien się znajdować. Jego pobudce w szpitalu towarzyszy także wizyta nasłanej na niego zabójczyni, pragnącej dokończyć dzieła. Langdon oczywiście jej ucieka, z pomocą lekarki, Sienny Brooks, opuszcza lecznicę i rozpoczyna walkę o swoje życie. Przekonany, że jego rząd chce jego śmierci, a także że jego jedyną sojuszniczką jest Sienna, rusza odkryć tajemnicę Mapy Piekła Botticelliego, którą wyświetla tajemniczy rzutnik znaleziony przez Roberta w swojej kieszeni.

Od zabytku do zabytku


Mamy tu bieganie od wskazówki do wskazówki, od miejsca do miejsca, w każdym kolejnym punkcie Langdon podczas przebłysków inteligencji błyskotliwie rozwiązuje kolejne tajemnice, dzięki czemu może kontynuować swoją podróż po zabytkowych miejscach. I tu niestety autor wprowadził zbyt dużo opisów słynnych budowli i dzieł sztuki. Można powiedzieć że niektóre miejsca książki są jakby żywcem przepisane z przewodnika po zabytkach Florencji, zawierają one bowiem informacje o architekcie lub malarzu, krótkiej historii danego miejsca lub obrazu, a także dokładny opis antyku. Z jednej strony jest to jakieś przybliżenie kultury europejskiej, ale zajmuje to wiele miejsca i znacznie spowalnia akcję książki. Charakterystyka Wrót Raju Ghibertiego to jedna strona nic nie wnoszącego do fabuły sprawozdania z historii pewnej bramy.

Profesor kontra reszta świata


Po odkryciu że ktoś poluje na jego życie, Langdon twierdzi że nie ma do kogo zwrócić się o pomoc, że znajduje się w obcym miejscu i jest zdany wyłącznie na siebie. Nie zgadza się to z dalszą częścią książki, w której to widzimy że łączy go przyjaźń z dyrektorem Il Duomo, Ignaziem Busoni. Robert jest także podziwiany przez jego przewodnika po Hagia Sophii w Konstantynopolu, znalazłoby się więc pewnie wiele osób które byłyby skłonne pomóc profesorowi i udzielić mu schronienia. Jest przecież znanym specjalistą od symboli, którego książki tłumaczone są na wiele języków i sprzedawane są w wielu krajach.

Byle do końca


Dużym plusem książki jest fakt, że napisana jest prostym językiem, mimo wspomnianych przeze mnie wstawek o zabytkach da się przez to przebrnąć. Trzyma w napięciu, szczególnie zapadła mi w pamięć końcówka, było to coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Niestety, powieść zawiera w sobie zbyt przekombinowaną fabułę. Podczas kilku stron czegoś, co w zamierzeniu autora miało być chyba wyjaśnianiem, trochę się pogubiłem, a co dopiero profesor Langdon, po swojej amnezji i bieganiu po Florencji. Być może fabuła przeniesiona do kin będzie się lepiej prezentowała, bo moim zdaniem jest to książka przeciętna.

Ocena książki: 3,5/6